sobota, 20 grudnia 2008

Koniec


Ostatnio wycieczke zrobilem do Agry zobaczyc Taj Mahal, mialem jednak pecha - okazalo sie ze w ten dzien Taj jest zamkniety. Moglem tylko popatrzec z zewnatrz. Przy okazji zobaczylem fort w Agrze i wymarle miasto Fatehpur Sikri. Agra robi przygnebiajace wrazenie. Wg stereotypu, ktory nie jest pozbawiony podstaw, Indie sa krajem kontrastow. Nigdzie tego lepiej nie widac niz w Agrze. Miasto jest bardzo biedne i zasmiecone, a wsrod brudu stoi swietnie zachownany i czysty kompleks Taj Mahal

To juz przedostatni dzien, za szybko czas zlecial. Ale mozna powiedziec, ze chwilowo nasycilem sie podrozowaniem i moge z czystym sumieniem wrocic do kraju. Zreszta mam juz kilka pomyslow na nastepny wyjazd. Rozrzut jest spory, od rowerow w Australii, do polnocnej Szwecji zima.Indie nadal mnie pociagaja. Jest tyle miejsc, w ktorych nie bylem. Choc chyba najbardziej chcialbym wrocic w Himalaje. I kto wie czy tam nie udam sie nastepnym razem. Jesli okolicznosci pozwola.
***
Zdjecia:
1. Taj Mahal
2-7. Agra Fort
8-9. Dhobi - pracze nad Yamuna
10. Kompleks Taj Mahal
11-15. Fatehpur Sikri

środa, 17 grudnia 2008

Drogi



Uznalem z tutejsze gory sa zbyt male, zeby zdzierac sobie nogi wiec przez cztery ostatnie dni jedzilem na motorze po okolicy blizszej i dalszej. Niesamowita przyjemnosc, jednak myli sie ten, kto wyobraza sobie takie wycieczki, jako odprezajaca jazde po prostej drodze, z podziwianiem widokow i muzyka Stapprnwolfa w tle.
W "Times of India" czytalem, ze na kazdej wiekszej drodze w Indiach jednoczesnie znajduje sie 36 roznych rodzajow pojazdow. Poza oczywistymi samochodami, ciezarowkami, autobusami i pieszymi sa riksze rowerowe, riksze motorowe, trzykolowe polciezarowki, wozy ciagniete przez ludzi, wozy ciagniete przez woly, konie, wielblady, karawany oslow, karawany mulow, itp. Sporadycznie mozna zobaczyc slonia. Do tego dochodza zwierzeta walesajace sie po szosie - psy, kury, kozy, owce i najgorsze, bo ignorujace wszystko, krowy.
Poza roznymi dziwnymi pojazdami problemem jest jakosc - szosy sa krete i waskie, a nawierzchnia najczesciej przypomina szwajcarski ser. Drogi sa nieustannie niszczone przez monsunowe deszcze oraz lawiny blotne i kamienne w gorach, i nieustannie reperowane. Do normalnych widokow naleza robotnicy, nierzadko kobiety mieszkajacy w namiotach z plandek i folii, czesto kilometry od najblizszego miasta. Sa to roboty publiczne, ktore rzad zapenia bezrobotnym, placac minimalna stawke, czyli niewiele ponad dolara za dzien. Podstawowymi narzedziami sa kilofy i lopaty, koparka i spychacz jedynie okazyjnie. Jakosc ich pracy jest rownie wysoka jak zarobki. Zazwyczaj laty trzymaja tylko do najblizszego monsunu. Potem mozna zaczynac od nowa.
Drogi dziela sie na kiepskie, zle i bardzo zle. Kiepskie z grubsza przypominaja polskie, mozna po nich jezdzic, jesli nie ma zbyt duzego ruchu, w porywach do 70 km/h, po drogach zlych srednia predkosc nie przekracza 30 km/h. Drogami bardzo zlymi jedzie sie ponizej 20.
Osobnym problemem jest styl jazdy. Na poczatku wydaje sie, ze panuje zupelny chaos (i halas, bo wszyscy trabia). Zasadniczo panuje ruch lewostronny, ale jazda pod prad nie jest rzadkoscia. Wyprzedzanie na trzeciego, a nawet na czwartego, jest standardem. Biorac to wszystko pod uwage mozna sie tylko dziwic, ze jest tak malo wypadkow. Z jednej strony jest to spowodowane niskimi predkosciami. A z drugiej, to tych wypadkow wcale nie jest niewiele. W gazetach prawie codziennie sa doniesienia o kraksach autobusow, zazwyczaj drobnym drukiem, gdzies na dalekich stronach. Wiekszy news byl jedynie po katastrofie w Uttar Pradesh, gdzie zginelo 68 osob, ale nawet to nie trafilo na pierwsza strone, z czego wnioskuje, ze takie przypadki zdarzaja sie czesto.
Na szczescie jakos przezylem, zaliczylem ostatnie spotkanie z Himalajami osniezonymi i odwiedzilem slynny gorski kurort Musoorie. Dzis po raz szosty i ostatni zladowalem w Delhi.

sobota, 13 grudnia 2008

Nad Gangesem

Mialo byc "U zrodel Gangesu", ale nic z tego. Skonczyl sie sezon, zaczela sie zima i nie mozna dojechac do miejsca z ktorego startuje trek. Nadal mozna tam dojsc, jednak na to nie mam juz czasu. Ale nie zaluje az tak bardzo. W Uttarakhandzie (stan gdzie jestem) jest wiele miejsc, ktore chcialbym zobaczyc, wiec zostawiam je sobie na nastepny raz (kiedykolwiek to bedzie).

W Delhi spedzilem tylko jedna noc i nastepego dnia udalem sie na polnoc. Po drodze jedzie sie przez wielkie plantacje trzciny cukrowej. Przy okazji mozna zobaczyc prymitywna jej obrobke - mini fabryczki wypalajace z trzciny cukier. Nie moglem sie przyjdzec blizej samemu procesowi, autobus nie robil zadnych postojow.

W miejscu gdzie sie zatrzymalem sa z kolei zaglebia aszramow. Haridwar i Rishikesh, dwa miasta niedaleko od siebie, polozone sa w miejscu gdzie Ganges wyplywa z Himalajow. Mnie bardziej zadziwia moment, gdzie zaczynaja sie gory. Nie jest to lagodne przejscie od pagorkow do wzgorz i prawdziwych gor. Himalaje startuje od razu jako strome wzniesienia, a 100 km dalej przebiega glowna gran Himalajow. Ze szczytow wokol Rishikeshu i Haridwaru mozna zobaczyc z jednej strony gory podobne do Tatr Zachodnich, a z drugiej plaska jak stol, ciagnaca sie po horyzont Nizine Gangesu. Ganges w tym miejscu jest juz calkiem spora (i czysta!) rzeka.

Rishikesz sklada sie w duzej mierze z aszramow i hinduskich swiatyn. Nie pamietam juz, czy skarzylem sie na brzydote hinduskich miejsc kultu. Poza kwestia czystosci i dziwnymi kolorami (ulubiony - wsciekly rozowy), ogromna wiekszosc z nich wyglada po prostu szpetnie. Betonowe kloce, postawione bez zadnej wyobrazni, z bardzo niklym nawiazaniem do tradycyjnej architektury sakralnej. Nie jest to wylacznie kwestia braku funduszy - buddyjskie gompy i muzulmanskie meczety, choc nie wszystke sa arcydzielami, nie pozostawiaja uczucia niesmaku. Nie powinnismy narzekac na wyglad wpolczesnych kosciolow. Moglo byc o wiele gorzej.
Rishikesh jest nieco lepszy pod tym wzgledem - tutaj kroluje kicz tak straszny, ze az przyjemny. Aszramy pelne sa rzezb przedstawiajacych sceny z hinduskiej mitologii, pomalowancych jaskrawo olejna farba. Budynki tona w zieleni i kwiatach, przyjemnie sie po nich przechadzac. W Rishikeshu niemal bez przerwy slychac religijne piesni, mantry i swiatynne dzwony.
Risikesh mocno zalatuje New Agem. Poza aszramami pod turystow sa kursy wszelkich rodzajow jogi, czesto bardzo nieortodoksyjnych, medytacji, astrologii, leczenia kamieniami szlachetnymi, homeopatii oraz masaze, tatuaze z henny itp. Czesto jest to bardzo plytkie, zdarzaja sie kurioza typu dwudniowego kursu hindi, albo dwugodzinnego kursu jogi. Zaciekawil mnie kurs madrosci (wisdom), moze powinienem rozwazyc? Oczywiscie nie moze sie obyc bez ayruvedy [starozytna hinduska metodoa leczenia]. Nie wiem na ile jest skuteczna, w wikipedii jest napisane, ze nie dziala. A ze starozytna? Coz, w Europie przez wieki chorym puszczano krew, mozna by do tego powrocic, w koncu stara sprawdzona metoda.

Glowna przyczyna, dla ktorej Rishikesh jest tak popularny wsrod zachodnich turystow jest nie tyle Ganges, co Beatelsi. W polowie lat 60-tych cala czworka zamieszkala w aszramie Maharishi Mahesh Yogi. Ringa i Paul wrocili szybko, ale Lennon i Harrison zostali przez ponad miesiac. Wiekszosc piosenek z "Bialego Albumu" powstala wlasnie tutaj. Spowodowalo to mode wsrod zachodnich artystow na wizyty w aszramie (byl tu tez Mick Jagger), gdzie probowano jogi i medytacji, i jak sadze, palono wielkie jointy. Guru Meharishi oczywiscie korzystal jak mogl z zaistanialej sytuacji i wyludzal od Beatelsow spore pieniadze. Ostatecznie muzycy opuscili aszram po tym jak sie dowiedzieli,ze guru probowal wykorzystac seksualnie Mie Farrow (co akurat okazalo sie plotka). Lennon nawet napisal piosenke o tym, jak Meharishi zrobil z nich glupcow. "Sexy Sadie" z "Bialego Albumu" jest wlasnie o tym.
Ashram zostal porzucony 11 lat temu i obecnie zarasta dzungla. Niesamowicie wygladaja "domki" dla mieszkancow aszramu - dwupietrowe owalne budowle, z kopula na szczycie. Na dole byla malutka lazienka i living room, na pietrze malutkie pomieszczenie do medytacji i jogi. Kiedys musialy byc calkiem przytulne. Dzis przypominaja ruiny miasta ufoludkow.

Rishikesh jest dla turystow, prawdziwym swietym miastem jest Haridwar, jedno z najwazniejszych miejsc pielgrzymkowych, niewiele ustepujace Varanasi. Tlumy pielgrzymow z roznych stron Indii czekajacych na ghatach w kolejce na kapiel, swieci mezowie, wiele swiatyn oraz wielki bazar. Nurt Gangesu jest dosc wartki w tym miejscu, wiec sa zbudowane specjalne bariery wzdluz wybrzeza. Woda jest czysta - przejrzysta i niebieska, prawdopodobnie ostatnie miejsce gdzie mozna sie wykapac bez obaw o swoje zdrowie, ale przerazliwie zimna. Myslalem nawet, zeby rowniez wziac kapiel, ale po zamoczeniu stop zmienilem zdanie. Nie znosze zimej wody.

***
Zdjecia:
1. Nizina Gangesu
2-3. Ganges w HImalajach
4. Rishikesh
5. Hinduska swiatynia
6. Na dziedzincu aszramu
7-8. Rishikesz, swieci mezowie
9-10. Pozostalosci aszramu, gdzie mieszkali Beatelsi
11. Haridwar
12. Sprzedawca w Haridwarze
13. Posag Sziwy
14-19. Ghaty nad Gangesem, Haridwar
20. Panda - kaplan, ktory ma w pieczy cos w rodzaju "ksiegi parafialnej". Kazda rodzina ma swojego pande, ktorego odwiedza co pewien czas przekazujac mu wiadomosci o narodzinach, malzenstwach i zgonach. Spotkalem Hindusa, mieszkajacego w Londynie, ktory przyjechal do Haridwaru po smierci swojego ojca specjalnie w tym celu.

środa, 10 grudnia 2008

Pociagi

Indie sa wielkie, wiec wszystko tutaj jest duze, takze kolej - drugi najwiekszy pracodawca na swiecie, zatrudniajacy 1.6 miliona pracownikow. Na pierwszym miejscu jest Chinska Armia Ludowa. Podrozowanie koleja jest niewatpliwie przezyciem, choc jesli sie jezdzilo u naszych wschodnich sasiadow, przeskok nie jest tak duzy.
Najpierw trzeba kupic bilet. W duzych miastach nie ma z tym problemow, gdyz istnieja specjalne kasy przeznaczone dla obcokrajowcow. Jesli jest sie miescie mniejszym, trzeba odstac swoje w normalnej kolejce, co nie jest wcale takie latwe. Problem lezy nie tyle w dlugosci ogonka, tylko w tym, ze wlasciwie ogonek nie istnieje. Kazdy sie wpycha jak moze, i jesli sie nie wlaczyc w walke o dostep do okienka mozna tak czekac w nieskonczonosc. Jak prawie ze wszystkim innym w Indiach, na Poludniu jest troche lepiej pod tym wzgledem, tzn kolejka przypomina kolejke choc troche.
Jak juz sie uda dopchac do kasy, trzeba pokazac wypelniony formularz z nazwa pociagu i rodzajem klasy. Klas w pociagach jest az piec. Od najgorszej, tzw 2 klasy, ktora wyglada mniej wiecej jak nasze pociagi osobowe, w ktorej nie ma miejscowek, zazwyczaj jest niemilosierny tlok i przewozone jest wszystko co sobie mozna wyobrazic, do klasy 1AC - niewiele tanszej od samolotu, z klimatyzowanymi przedzialami. Ja zazwyczaj podrozuje klasa Sleeper, ktora przypomina rosyjska plackarte, czyli w wagonie sa pietrowe lozka, ale nie ma przedzialow. W odroznieniu od Ukrainy czy Rosji, w Indiach jest 9 lozek zamiast 6. Klimatyzacji nie ma, ale sa wiatraki pod sufitem, poza tym otwarte okna zapewniaja przewiew. Choc w Sleeperach sa miejscowki, czasem, szczegolnie przed swietami, jezdzi o wiele wiecej osob, niz jest miejsca. Jesli ma sie lozko na samej gorze, zazwyczaj nikt nie probuje sie wepchnac, ale jesli sie ma dolne, mozna podrozowac z 3-4 pasazerami extra.
Pociagi pasazerskie sa wieksze, szersze niz w Europie i bardzo dlugie - 30 wagonow nie jest niczym nadzwyczajnym, samych wagonow sleeper jest zazwyczaj okolo 15. A sa przeciez inne klasy. Perony, z koniecznosci rowniez sa dlugie. Czasem mozna sie nabiegac w poszukiwaniu swojego wagonu (nie ma jakiejs ustalonej zasady jak sa ulozone), przeciskajac sie wsrod tlumow hindusow obladowanych tobolami.
Do tej pory nie mialem problemow z punktualnoscia, jednak moja ostatnia podroz z Siliguri do Delhi byla odmienna. Jako ze wszystko jest tutaj wieksze, opoznienie bylo rowniez ogromne - 23 godziny. Przyjechalem mniej wiecej o czasie z rozkladu jazdy, tylko ze dzien pozniej. Zamiast 30 godzin w pociagu spedzilem ponad 50. To nie bylo takie zle, w koncu mialem czas poczytac gazety i tygodniki. Problem polegal na tym, ze wlasciwie nikt nie wiedzial kiedy dojedziemy a nie bylo kogo sie zapytac. Pasazerowie zdawali sie tym nie przejmowac, i odpowiadali z typowym tutaj fatalizmem, ze bedziemy w Delhi "jak dojedziemy". Miesiac temu bym sie nie przejmowal, ale teraz, kiedy moja podroz dobiega konca, troche szkoda mi bylo straconego dnia.
W pociagu nie ma problemu z jedzeniem i piciem. Choc baru jako takiego nie ma, bez przerwy chodzi obsluga z herbata, kawa, roznymi smakolykami, mozna tez zjesc normalny obiad. Poza tym na kazdej stacji przewalaja sie przez wagon sprzedacy roznych roznosci, od ubran po klodki do walizek, grajki, pociagowi artysci, zebracy, kaleki oraz transwestyci. Choc moze to brzmiec dziwnie, jest w Indiach kasta (zapomnialem nazwy), facetow przebranych za kobiety. Czesc z nich jest rzeczywistymi transwestytami, ale zdarzaja sie przypadki porwan dzieci i kastracji. Chodza i zebrza, dosc natarczywie. Wygladaja naprawde odpychajaco.
W czasie jazdy mozna popatrzec przez zakratowane okno (zawsze sa kraty, jak w wiezieniu) na polnocne Indie. Przejezdzalem przez West Bengal, Bihar i Uttar Pradesh - czyli najgorsza czesc Indii. Najbiedniejsza i najbardziej przeludniona. To dosc przygnebiajacy widok. Okropne miasta i jeszcze gorsze wsie. Wszedzie gory smieci a miedzy smieciami gory suszonego krowiego nawozu, ktorego uzywa sie tutaj jako opalu. Na Poludniu Indii rowniez takie rzeczy mozna zobaczyc, roznica polega na tym, ze na polnocy wydaje sie, ze nie ma innych widokow.
***
Tak wiec po raz piaty w czasie obecnej podrozy zladowalem w Delhi. Zaczynam juz rozpoznawac zebrakow na Paharganju. Jutro udaje sie na kilka dni na polnoc - znow w Himalaje.

sobota, 6 grudnia 2008

Sikkim


Sikkim, prafrazujac Tytusa (tego z komiksu), to gorzyste gory, zalesione lasami, na polnocy polnocnych Indii. Niektore stany maja swoj slogan, np "Kerala - God's own country". Haslo Sikkimu to "small but beautiful". Sikkim jest rzeczywiscie malutkim stanem ( zaledwie 7000 km2) wcisnietym miedzy Nepal, Tybet i Bhutan. I jest piekny. Nie byl kolonia brytyjska i cieszyl sie niepodlegloscia az do 1975, kiedy Indie, wykorzystujac wewnetrzne konflikty w Sikkimie, "wyzwolily" ten kraj za pomoca armii. W przeprowadzonym pozniej pod indyjskimi bagnetami referendum, podejrzanie wysoka wiekszosc mieszkancow (97%) opowiedzialo sie za przylaczeniem do Indii.

Obcokrajowiec, zeby pojechac do Sikkimu potrzebuje osobnego zezwolenia. Jest to okazja, zeby sie zaznajomic z indyjska biurokracja - nieefektywna az do absurdu. Szczescie obcokrajowca polega na tym, ze zazwyczaj z urzednikami nie ma doczynienia, przynajmniej, jesli jest turysta. Hindusi na codzien musza sie zmagac z bezsensownymi przepisami, wypelnianiem niezliczonych formularzy i korupcja. Zalatwienie zezwolenia polega na pojsciu do jednego biura, wypelnieniu podania, wycieczki na drugi koniec miasta da innego biura zeby zdobyc odpowiednia pieczatke, oraz zostac wpisanym do zakurzonego zeszytu, oraz powrotu do biura nr 1, gdzie znow urzednik wpisuje dane go zeszytu, i w koncu daje zezwolenie i wbija odpowiednia pieczatke do paszportu. Urzedy wygladaja czesto jak kancelarie z "Zamku" Kafki, na szczescie zalatwianie spraw nie trwa tak dlugo. Indie maja opinie swiatowego mocarstwa software, jednak w wiekszosci urzedow nawet przestarzalych komputerow nie ma. Kroluja maszyny do pisania i siegajace sufitu gory roznych akt i teczek. Co jakis czas inny urzednik donosi nowa teczke, ktora zazwyczaj laduje na czubku gory, i bedzie tam pewnie spodzywac az do dnia sadu ostatecznego.
Te wszystkie zeszyty, akta i teczki wielkiego sensu nie maja (kto to sprawdza?), ale zapewniaja cieple posady dla armii malo wykwalifikowanych urzednikow. Do tego dochodzi mozliwosc dodatkowego zarobku - zawsze mozna zadac oplaty, za wystawienie zaswiadczenia, ktore jest darmowe. W tym sie celuja urzednicy w wiejskich okregach, wykorzystujac naiwonosc i ignorancje mieszkancow do granic mozliwosci. A przy okazji niezle sie bogacac.

Na szczescie klopotow tego typu nie mialem, i do Sikkimu wjechalem bez problemu. Najpierw pojechalem do stolicy - Gantoku. Jest to jedno z tych miejsc, ktore przewodnik opisuje jako niewarte zwiedzania, a mi sie podobalo bardzo. Male miasteczko - 30 tys mieszkancow, podobnie jak Darjeeling polozone na zboczu gory. Ulice sa strome, mozna tez sie poruszac skrotami - schodami - stromymi jeszcze bardziej. Choc architektonicznie niezbyt ciekawe - zabudowane jest wysokimi ni to domami, ni to kamienicami, to jest czyste, budynki sa ladnie pomalowane, jest nawet deptak i park z fontanna ktora dziala! Cos niezwyklego w Indiach, gdzie parki sa zazwyczaj schronieniem dla bezdomnych i wysypiskiem smieci. Poza tym jest w Gantoku dosc nietypowe zoo, jedno z tych, ktore powinny zadowolic nawet najbardziej wybrednych obroncow praw zwierzat. Bylem przedtem w zoo w Lahore, gdzie klatki byly tak male, ze az przykro bylo patrzec, choc wrogiem ogrodow zoologicznych nie jestem. Zoo w Darjeelingu z fauna himalajska spelnialo normy europejskie. Natomiast zoo w Gantoku jest polozone na gorze, porosnietej gestym lasem. Wybiegi sa ogromne. Tabliczka przy wejsciu informuje, ze w zwiazku z proba jak najwierniejszego odtworzenia srodowiska naturalnego, nie nalezy sie rozczarowywac, jesli zwierzat sie nie zobaczy. I rzeczywiscie, mija sie tabliczki z napisami "niedzwiedz himalajski", "jelen" itp. tylko ze zwierzat ani widu ani slychu. Choc w sumie co sie dziwic, ze wola siedziec w lesie. Moje zezwolenie obejmuje tylko Sikkim poludniowy, zeby pojechac bardziej na polnoc, potrzeba osobnego zezwolenia, ktore uzyskac nie jest juz tak latwo. Polnoc jest wyzej polozona i bardziej gorska.

Mialem tylko tydzien na Sikkim, wiec zadowolilem sie czescia nizej polozona (i cieplejsza). Zrobilem trzydniowy trek "klasztorny" - po drodze odwiedza sie dziewiec buddyjskich gomp. Widokowo trasa moze nie jest nadzwyczajna, poza tym bylo pochmurno, jednak przez wiekszosc czasu idzie sie lasami niewiele gorszymi niz ten z Singilila National Park, albo przez wioski. Wlasciwie to nie ma szlaku jako takiego, trzeba znajdowac droge w labiryncie sciezek wsrod terasowych pol. Znajdowanie polega na pytaniu sie kazdego spotkanego tubylca o droge. Zeby odnalezc prawidlowy kieruek trzebaby miec szosty zmysl. Trek ten jest niezbyt popularny, nie ma zadnych sklepow ani hoteli po drodze, a spotkani mieszkancy patrza na turyste z lekkim zdziwieniem. Klasztory sa podobne do tych z Ladakhu czy Tybetu, rowniez polozone zazwyczaj na szczycie wzgorz, jednak jako ze poludniowy Sikkim jest zalesiony, wiec najczesciej sa schowane wsrod drzew, co dodaje im tylko uroku. Poza "czerwonymi czapkami" (sekta Dalai Lamy) calkiem popularne sa inne odlamy buddyzmu.
W jedym z klasztorow glowna swiatynia byla zamknieta. Zostalem wpuszczony przez dwoch nastoletnich mnichow, ktorzy pokazywali mi jak grac na rytualnych buddyjskich trabach (rogach?). Moze koslawe dzwieki wydawane przez nasze rozpaczliwe proby (chopcy specjalistami rowniez nie byli) nie licowaly z powaga miejsca, ale zabawa byla przednia. Jedynie na muszli (relikwii po lamie jakims-tam) nie udalo mi sie zagrac.

Przez ostatnie trzy dni podrozowalem z Niemcem - rowerzysta. Ja szedlem pieszo przez gory, on jechal rowerem asfaltowa droga. Spotykalismy sie w hotelach. Ciekawy osobnik, wyruszyl trzy lata temu z Nowej Zelandii i od tego czasu caly czas jedzie. Byl nawet w Papui Nowej Gwinei, chyba pierwszy rowerzysta jaki tam zawital. Duzo opowiadal o Azji Poludniowo-Wschodniej i Chinach. Planuje spedziec poltora roku w Indiach i Bangladeszu.

Moja wycieczka do Sikkimu jest tylko rekonesansem - chcialem zobaczyc czy warto tutaj przyjechac na dluzej. Uwazam, ze zdecydowanie warto - szczegolnie jesli sie wloczylo dlugo po poludniowych Indiach, goracych i bezlesnych. Nastepnym razem jednak chcialbym sie udac na polnoc Sikkimu, w prawdziwe gory. Nastepny cel - trek do zrodel Gangesu. Czeka mnie wyprawa na druga strone Nepalu, do Uttarakhandu - w sumie 55 godzin w autobusie i pociagu. Tak naprawde nie wiem, czy mi sie uda, gdyz w Himalajach juz zaczela sie zima. Zobaczymy.
A dzis odpoczywa po trudach ostatnich dni - po dwoch trekkingach i innych pieszych wycieczkach czuje sie przemeczony. Lecze wiec zmeczenie saczac lokalny wynalazek o nazwie tsongpa - niskoprocentowy napitek z sfermetowanego prosa zalewanego goraca woda.